Obywatel Roku - Recenzja
Krew rysuje się klarownie na jasnej pokrywie śnieżnej, zwłoki za zwłokami opadają w głębie wodospadu, kule strzelają nad głowami, a wszystko to odbywa się w kraju pozornie spokojnym i pełnym dobrobytu. Norwegia w Obywatelu roku rysuje się jako raj dla rozwoju mafii, kiedy jej członkowie nawet pobyt w więzieniu traktują jak wakacje, a warunki klimatyczne sprzyjają ukrywaniu zbrodni. Państwo opiekuńcze, które daje poczucie troski i gwarantuje spokojne życie swoim ludziom.
Hans Petter Moland opowiada o świecie, gdzie jedna nie dobra decyzja prowadzi do wielu nieodwracalnych zdarzeń, w które brnie tytułowy bohater oraz członkowie dwóch czołowych mafii narkotykowych. Nils Dickman (doskonały Stellan Skarsgård) rozpoczyna swoją wendetę, aby pomścić zabójstwo jedynego syna, a jego celem jest zdobycie głowy szefa wszystkich szefów – samego Hrabiego (niezwykle groteskowy Pål Sverre Hagen). Na ekranie co chwilę pojawia się czarna plansza z nekrologiem, gdy któryś z bohaterów zostaje wyprawiony na tamten świat. A bezmyślne odbieranie życia zostaje sprowadzone do zwykłego rachunku – liczy muszą się zgadzać, głowa za głowę, śmierć za śmierć.
W ten sposób Moland głównym tematem swojego filmu uczynił nie tylko obłudną Norwegię, która głosi pozorną tolerancję, gdzie osoby homoseksualne wciąż muszą się ukrywać, ale przede wszystkim motyw zemsty. Nils pragnie pomścić swoje dziecko, omijając wszelkie prawa wytworzone przez państwo i demokrację. Usilnie kroczy według zasad kodeksu Hammurabiego, zaślepiony złością i rozpaczą wchodzi w spiralę śmierci. Mimo popełnianych zbrodni pozostaje człowiekiem bez skazy, który na własną rękę wymierza sprawiedliwość. Przy czym niepostrzeżenie w swoją walkę wciąga szefa serbskiej mafii, a wszystko to pod nosem niczego nieświadomej policji.